niedziela, 12 grudnia 2010

spotkamy się na Kerfurze?

Zimowa aura zmusza mnie do uznania, że Centrum Handlowe Warszawa Wileńska (wszystko wieelkiiimiii liiteeeraaamiii), które wszak w roku 2002 stało się moim drugim domem, jest właściwie instytucją charytatywną. Sama nie wiem, ile w tym ironii i wyższości, a ile cichego poczucia, że kapitalizm nie jest taki zły, a Francuzi, Żydzi i Muzułmanie, a także warszawska, garniturkowa społeczność finansowa są w sumie ludzcy i dostosowują się do terenu, na którym inwestują. (czyżbym ironizowała dalej?)


Tak bowiem się składa, że jestem anonimowym specjalistą od tego centrum Azji.
Przewaga tras "moja brama - Kerf - przystanki tramwajowe (2)" czy też "moja brama - Kerf - przystanki  autobusowe (3)" nad trasami chodnikowymi wynosi od 30 sekund do minuty w zależności od pogody. Jednocześnie, przechodząc pod dachem tym powszednim, można wbić się, czy też wlać, w potok postaci wysiadających z pociągu  i zalewających poziom 0, tudzież skrzyżowanie, przystanki, przejście pod zegarem, podziemne przejście i naziemne przestrzenie wszelkie.
Kiedyś usłyszałam niepolityczne jakże bardzo "tłuszcza z Tłuszcza", ale się nie podpiszę pod tym, bo nie o hierarchizowanie użytkowników Wileniaka chodzi w tym wywodzie.

Używam więc Kerfa na co dzień, co najmniej dwa razy dziennie, zazwyczaj częściej.
Kiedyś trzeba było iść tam po każdy głupi, brakujący produkt (chyba, że sąsiedzi spod sześćdziesiątki mieli pożyczyć..), bo ten cud nowoczesności zamordował wszystkie biznesy lokalne na kilka dobrych lat. Pani Marta z Panią Lidką zamknęły sklep naprzeciwko, Pan Sławek otworzył zakład pogrzebowy na miejsce spożywczaka blokowego, z Ząbkowskiej znikały po kolei ogólnospożywcze, małe sklepiki. Zostały dwa mięsne, budka na Brzeskiej, i buda zielona przy skrzyżowaniu Ząbkowskiej i Markowskiej. Zastanawiam się, czy wciąż jeszcze jest zielona, choć mijam ją na tyle często, że powinnam uaktualnić ten obraz. (ale teraz przecież i tak znika przy Grach i Automatach, powstałych na miejscu Totolotka, tuż obok Chińczyka, w którym od kilku lat serwują także kebaby..) Był to też czas obumierania Bazaru Różyckiego, początku mody na Pragę i wielkich porządków praskich (renowacje elewacji i takie tam polerowanie).
Tak więc Kerf powstał, przybliżył codzienność praską do półluksusów i półproduktów firmowych, ale made in china. Powoli wsiąkł w Pragę, Pragą nasiąkł.  Między krawężnikami, cegłami i nowym betonem zaczęły powracać do żywych fragmenty handlu i usług, choć przecież szewc jak był, tak był i nigdzie się nie ruszał.
W moim pokoiku produkcja kurzu wzrosła dwukrotnie, a hałas z ulicy zaczął przeszkadzać w wysypianiu się porannym. Potem nadeszło przyzwyczajenie, chyba że ciężarówki dostawcze rano porozumiewają się z ochroną za pomocą klaksonów.
Tak więc po latach już kilku, mimowolnego, acz regularnego obserwowania licznych procesów w kerfuroistnieniu, tej właśnie zimy stwierdziłam, że jest on jednak przede wszystkim instytucją pożytku publicznego.

Kiedy zimno i piątkowy, czy sobotni wieczór inne warszawskie centra handlowe tętnią życiem wielkomiejskim, cosmo i lansiarskim. Carrefour Wileńska wycisza się i uspokaja - kończą się powroty z pracy, pociągi odjeżdżają coraz rzadziej. Jednak hala żyje i czuwa, żyją, czują, przepijają też przedsionki. Wiadomo nie od dzisiaj, że przed imprezą trzeba się zaprawić. Alkohol w klubach drogi, na domówkach trzeba częstować, a na trzeźwo tej zabawy nawet my nie zniesiemy. Prażanie kupują w Kerfie, na hali najtaniej, potem stają w kółeczku (cisno ciasno, baloniku mój malutki, rośnij duży, okrąglutki...) i wychylają co trzeba z gwintu i raczej bez zagrychy (acz często zdarzają się luksusy - nektar pomarańczowy, bułka, ogórek). Praktykują to właściwie wszyscy, od dzieciaków w wieku gimnazjalnym, po tych starutkich, z marginesu, co raz kupują w dziale z napojami, a raz w samochodowym. (Panie Boże chroń mnie przed horrorami mojej wyobraźni..). W każdym razie przedsionki przyjmują chętnie kolejne grupki imprezowiczów, tudzież tych, którzy na co dzień piją w plenerze, ale nie w zimowym codzień-dniu.
Nie tylko piciu sprzyja ciepło. Ciepło sprzyja też jedzeniu. Pierwszy zaśnieżony poranek praski, a przy wejściu na perony, przy Rossmanie i przy oknie Pizzy Hut zobaczyłam pierwszych ludzi żujących swoje suche bułki, banany i trzymających w kieszeniach cenną puszkę mielonki. Mają w twarzach hektolitry alkoholu, w oczach zmęczenie i całą postacią wyrażają to, że tu nie pasują i to, że nie dadzą się stąd wyrwać. I się skulą, niech ochrona się nie czepia, ale potem potrącą cię łokciem w drzwiach. I udają, że nie widzą wszystkich spojrzeń czy to pogardliwych, czy to współczujących. No bo gdzie mają siedzieć, na krawężnikach zamarzać powoli? (w upojeniu...)
W kerfowej łazience można nawet czasem ogrzać ręce i napić się ciepłej wody. Tylko trzeba uważać, pilnują.

Na Pradze ekspedientki nie chcę mieć prowizji od sprzedaży. Kasia B., która kiedyś tam, kiedyś pracowała w  Bijou Brigitte powiedziała, że to by jej się nie opłaciło. Za dużo bowiem kradną, a jak ja mam upilnować - nie da się. N a h a l i wciąż słychać dzwonki bramek i nie raz już widziałam w Szampon Rzepakowy przelany L'oreal i parę razy stałam się świadkiem akcji "płacisz, czy wzywamy policję" (i cholera jasna wtedy kolejka się blokuje, bo to zawsze tak jest, jak ja wybieram kasę..).
Ochroniarze są stąd, ewentualnie z jakiegoś bardziej demonicznego blokowiska bródnowskiego i w zasadzie nie wiadomo, czy wiedzą oni coś o dawaniu komuś poczucia bezpieczeństwa. Choć ci, których człowiek już pozna stają się oswojonymi elementami krajobrazu i mam ochotę mówić im dzień dobry, gdy tak przechodzę mimo - to w tę, to w tamtą stronę.

(Kiedyś w koszu leżała masa wspaniałych, tandetnych i niepowtarzalnych okularów przeciwsłonecznych za 9,99. Wybrałam trzy pary i poszłam z nimi do lustra - przymierzyłam różowo-złote i uznałam, że to jednak przesada, drugie nie trzymały się na czole, trzecie były nawet mało obciachowe i delikatne w formie, przymierzyłam, nic takiego, i wtedy usłyszałam "o nie, nie, tych niech Pani nie bierze". Obok mnie stał Pan Ochroniarz bez zęba na przedzie, w wieku mniej więcej moim i z wyciągniętą z boku koszulą. Uśmiechał się przyjaźnie i naprawdę wiem, że dobrze mi życzył. Ale okulary kupić musiałam, no bo kto to by pomyślał, że mnie stylu uczyć będą pod przymierzalnią w Kerfie.)

Ale, ale, ad rem, ad rem, bo wyrywam się ku grząskim gruntom anegdot, a to nigdy nie służy przekazaniu myśli w sposób jasny.
A wbrew pozorom (choć kocham się teraz w błyszczyku Yves Rocher powiększającym usta i idealnie zabezpieczającym usta przed mrozem, a także w moim tuszu od św. Mikołaja, którego żadna siła nie rozmaże) to myśl mam.

Albowiem Carrefour Wileńska jest praskim centrum charytatywnym. Oprócz tak cennego zimą ciepła, przestrzeni ocieplonego blokowiska dla młodzieży i poczekalni dla podróżnych, jest też Kerf wielkim centrum zaopatrywania żołądka. Istnieje na Pradze od kilku do kilkunastu punktów karmiących głodnych. Karmią księża, siostry zakonne, stołówki szkolne, świetlice, pck karmi, ale głód w narodzie nie jest do zaspokojenia. Dookoła cukierków na wagę i koszy z bakaliami tłumy. Przypuszczać by można, że to promocja, ale nie - tu podano do stołu, żeby nie rzec do koryta. Ponoć wynieść parę skarpet to kradzież, ale brać do buzi cukierka za cukierkiem 27,99 za kilogram, to już nie. Stoją tak sobie ludzie, klasa zwykła, szara, szarsza, ale i średnia i sobie jedzą. I kiedyś nawet Tater powiedział jednej starszej pani "smacznego" i ona bardzo grzecznie odpowiedziała "dziękuję". Bo jest grzeczność w narodzie. Potem stoisko z bakaliami, orzeszek do buzi, oblizać paluszki, orzeszek, rodzyneczka, suszony banan i już jest zdrowe śniadanie.
(pamiętaj czytelniku, że ludzie rzadko myją ręce, a jeszcze rzadziej zęby - nie kupuj w supermarketach bakalii na wagę, jeśli cenisz sobie higienę i zdrowie)
(pamiętaj czytelniku, że kupując to, co hipermarket oferuje Ci na wagę, odbierasz jakimś bliźnim miejsce przy stole)

I przed świętami i zawsze, Kerf nasz chleba naszego powszedniego da nam i winne grona też, jeśli zechcemy, bo jak coś luzem tak, to prawie jakby częstowali. Słusznie traci swoje, kto sięga po cudze. Z tym, że Robin Hood był wielce przystojnym mężczyzną, a przeta prażanie tacy ubodzy, a Kerf to ani wiadomo czyj on, ani nic, tylko widać, że miliardy milionów. Co robić?
Tak więc Praga żywi się Kerfem, Kerf na Pradze ma się dobrze. I nie jest zwykłym, centrum próżności i zbytku. Kerf nasz z nami. Amor patriae nostra lex i vice versa, że tak powiem.

piątek, 19 listopada 2010

Praga jest kobietą.

Między piątym października, a dziewiętnastym listopada wiele rzeczy się zmieniło, ale Praga pozostaje moją trudną, życiową miłością. Właściwie kończy się listopad i każde październikowe zdjęcie jest już nieaktualne. Zmienił się wyraz twarzy, temperatura ścian, błyski okien też jakby zjesienniały . 
I pozornie wszystkie kroki wciąż brzmią tak samo (bo przecież nadal nie ma śniegu, lodu, gołoledzi, a przymrozki przymrażają ewentualne kałuże tylko wtedy, gdy i tak brak na ulicy stóp do kroczenia) i tempa ludzkich reakcji na przestrzeń, spojrzeń, zatrzymań na czerwonym i nie. Wszystko niby tak samo, ale wszystko się zmieniło. 
Można przyjrzeć się mocniej i zobaczyć. Bo Praga jest kobietą. Nie mężczyzną - zdobywcą, a kobietą żywą i mocną. W październiku wyglądała trochę inaczej. Można przyjechać, popatrzeć i porównać z moją opowieścią. Każdy, kto rozumie kobiety, zrozumie tę dzielnicę na skraju świata. Wszystko jest zawsze bardziej wschodnie na wschodzie, bardziej dzikie na zachodzie nie jest, bo dziki zachód to w zasadzie wschód z drugiej strony. Nigdy nie zrozumiałam do końca sensu nazywania stron prawą i lewą skoro z drugiej strony wszystko i tak jest odwrotnie. 
Najbliższa okolica, codzienna. Idziemy Ząbkowską na wschód, odbijamy w Korsaka na południe, docieramy do Kijowskiej i na Kijów zmierzamy, albo i nie.. A dworzec wschodni, mister warszawy, rok 1969 jest dziś nagi i prowizoryczny. Nie rozumiem po co go remontować, skoro w roku oddania - 2012 i tak będzie koniec świata.
Robienie zdjęć mojej dzielnicy to jak fotografowanie trochę zaburzonej dziewczyny w nieokreślonym wieku. Czasem pstryk i ocierasz się o śmierć - coś ewidentnie nie nadawało się na uwiecznienie i nie pomaga stare dobre "prawda czasu, prawda ekranu" - praga czasami dałaby ci w mordę za fotkę (dzięki Bogu - jesteś stąd, też jesteś kobietą,  masz psa, albo udajesz, że nie robisz zdjęć). Kiedy indziej będzie jęczała o więcej, bo chce być gwiazdą, oczkiem w głowie, ukochaną błyskotką i laleczką - pamiątką.

(kocham cię kretynko.)







i jeszcze tak:




fot. Anna Maria Sobocińska
Praga Północ ul. Ząbkowska, ul. Korsaka, ul. Kijowska
Dworzec Warszawa Wschodnia Osobowa, 5. 10. 2010r.

piątek, 12 listopada 2010

Dno Holiłódu. Pisia ma znów 16 lat.

Siostry z dna
Mam przyjaciółki na plantach,
stare żebraczki, wariatki.
W ich oczach są pierścionki,
z których wypłynęły drogie kamienie.
Opowiadamy sobie swoje życia
od dołu, od człowieczego dna.
Siostry z dna,
mówimy biegle językiem cierpienia.
Dotykamy swoich rąk,
to nam pomaga.
Odchodząc całuję je w policzek
delikatny jak woda.   

Anna Świrszczyńska, Jestem baba (1972) Kraków, Wyd. Literackie.





niedziela, 7 listopada 2010

20.

Kiedyś najbardziej lubiła kokardy i pozwalała mi czesać swoje loki udając, ze jej nie ciągnie i nie boli, kiedy ja to robię, siostrzanymi, dorosłymi dłońmi pełnymi miłości. Kokardy były wielkie i przyczepione do spinek. Nazywała je kocie. Co to za nazwa dla lansu z poprzedniej epoki - a przecież królowały nam wtedy wspaniałe lata '90 i małe sklepiki na rogu, za rogiem, w piwnicy.

Czasami wydaje mi się, ze pamiętam jej chrzest i że bawiła się długopisem i zlewam to w historię lata w Zagnańsku, przejazdu kolejowego i herbatki granulowanej jedzonej łyżką. Ukradkiem.Znam trochę historii zapisanych w zdjęciach. I wiele słów słyszanych zapamiętałam. Jestem od zawsze zupełnie najstarszą siostrą na świecie i być może jest to nasza cecha wspólna. Może nawet jedyna z tych cech bardziej szczegółowych niż - kobieta, wrażliwa, blabla.

Kiedyś nosiła na głowie czerwone wiaderko, dziś paznokcie ma różowe. Nawet. Jeżeli uznać, że Strażak Sam naprawdę jest kozakiem, to od dziewiętnastu już lat wierna jest ideałowi. Weź to obczaj - burza włosów i chwiejne, zamaszyste gesty.(te burze włosów każdy zna przy ustach dłoni chwiejny gest) Zamorduje spojrzeniem - spojrzeniem utuli. Tworzy, pije, śmieje się i chodzi. Nie wiadomo czemu zawsze z zamkniętymi jakoś drzwiami. Tylko płótno wie, co ona tam ma. Płótno plotkuje w nieznanych językach sztuki, miłości i żelatyny. Między tym, co można, tym, co trzeba, a tym, czego nie wolno zazwyczaj plącze się ona w zeznaniach i oddaje swój głos innym głosom.

im ciszej tym głośniej.
im gorzej tym niegrzeczniej.

od tygodnia pala fajkę, bo wybrałam jej maksimum lansu przy minimum smoły w płucach. Nie wiem, czy rozumie, że ma się nie zaciągać. 

Osobowość twórcza zaciąga się życiem. 

klnie, pije, gardzi. kocha, lubi, szanuje. 
zupełnie najmłodsza, tak szybko dorosła. 

Pedal boys!

An' I don't give a damn
'Bout my reputation
The world's in trouble
There's no communication
An' everyone can say
What they want to say
It never gets better anyway
So why should I care
'Bout a bad reputation anyway
Oh no, not me

lubię, kiedy mięknie nagle i mówi do mnie zdrobniale. Zazwyczaj wtedy wspominamy dzieciństwo i piosenkę zwaną "jesteśmy przyjacielami". Tytuł tego zdumiewającego utworui, dodajmy, całkowicie pokrywa się z  jego tekstem. Melodia naleciałością jest anglosaską, poproś na imprezie - na pewno zawyjemy, tak jak wtedy w łóżku, po weselu cioci Lili i Dareckiego, kiedy dorośli wciąż jeszcze lulali się w tańcu, ananasach i wódeczce z wstążeczką. Był tam jakiś pan w białych spodniach i dywan na ścianie z życzeniami, czy nie? A ciocia była najpiękniejszą księżniczką. Byłam wtedy dorosła, a ona jak zawsze była moją małą Myszką. I spałyśmy w majtkach, w pokoju cioci Mery, no i stworzyłyśmy arcydzieło. 

z nią to konie można kraść i może kiedyś odnajdę klucz do jej głowy. Choć wcale nie taka jest sprzeczna jak myśli. Sprzeczności przechodzą wraz z dotykaniem żyć i stają się naturalnymi dysonansami, świeżą myślą po kacu, niczym takim specjalnym. W naturze są sprzeczności, lato, zima, kosmos się trzyma na sprzecznościach, niebo i piekło, ogień i woda, przód i tył, rewers-awers-orzeł-reszka-myszka i kiszka. 

I don't give a damn 'bout my reputation
You're living in the past it's a new generation
A girl can do what she wants to do and that's
What I'm gonna do
An' I don't give a damn ' bout my bad reputation

I to prawda, że za dużo jest skurwysynów i dziwkarzy, za dużo nieudanych małżeństw, od cholery niewydarzonych emocjonalnie postaci z groteskowych rodzin. Więc sama rezygnuje i w mesjanizmie siostrzanym zanurzona może mi przetestować faceta, czy oby na pewno jest sensowny i czy ma jaja i czy pasuje na romantyczne eskapady w taksówkach, w poprzek czasu, przez neony miasta stołecznego Warszawa, aż po klatkę schodową. A ja wcale nie jestem zazdrosna.
jessss. 

i jutro, pojutrze, rano, w południe chodźmy na szejka czekoladowego, grycana i czekoladę - spiżarnia wiewiórki uchyla już drzwi. A potem, w końcu pokonam kaca mojego i czarodziejka gorzałka zaczaruje. 

pod rączkę i dookoła dookoła. 
od trzeźwości do miłości i z powrotem. 





sobota, 30 października 2010

Ano jesień, panie dziejku

Z soboty na niedzielę zmienimy czas na zimowy, co pozwoli nam zakopać się między kołdrą, a poduszką na jedną dodatkową godzinę. Zaręczam, że nie będzie to godzina zmarnowana. Sen jest potrzebny, najbardziej zimowy, ciepłoopatulenie i odpoczynek wszelki. Nie bez powodu istnieje w naturze tradycja snów sezonowych. Obudzić się na wiosnę, byle tylko dało się  przesunąć Boże Narodzenie.
Kobiety na jesień też jakby jesiennieją. I mrużą oczy w stronę każdego kawałka słońca, ostatnich ciepłych mrugnięć powietrza i łapią w obiektywy jesienne barwy z nadzieją, że słońce z nimi zostanie, ciepło zostanie, że może wrócić lato.
Choć oczywiście nie każde lato powinno wracać. Lepsze byłoby kolejne lato - eksploratorskie, podróżnicze i górskie. Bałkańskie, wschodnie albo mazurskie. Lepiej by było oddalić się od jednego lata w drugie lato skoro i tak starość i przyszły październik przyniesie psią sześćdziesiątkę checza. Po co bać się czasu, skoro czas i tak biegnie zupełnie bez zadyszki. Czas jest szybkonogim czarnoskórym długodystansowcem, czas jest seksownym wyprężonym ciałem i nie trzeba się bać tego związku z czasem, że cię porwie, uniesie, etcetera etcetera.

Czas jest tangopodobny, ten czas jesienny. Wciąż intensywnie przeżywamy, choć spod kurtek nie widać dreszczy na skórze (a skóra jakby zbladła i wciąż bardziej upodabnia się do zimowych krajobrazów i szykuje białe piersi, żeby pasowały do ewentualnego kominka i odbijały światło i wchłaniały ciepło. Konwicki też tak mówił - piersi białe i przezroczyste, i teraz wciąż w tem Biklem od 12 do 14 zasiada i już nie mówi, ale wiem, że pamięta wszystkie blade piersi najpiękniejszych kobiet warszawskich salonów i kawiarni.)


Jesienią człowiek się buntuje. Że może jednak ma prawo czegoś żałować, bo taki kasztan pęknięty, pęknięte serca, dłonie, powieki, paznokcie (nieprawdopodobne są te paznokcie, które łamią się i niszczą, kiedy tylko zmyję z nich czerwony lakier. zupełnie jakby traciły całą odwagę i sens, takie nagie). Trzeba wtedy wąchać chryzantemy, mają taki gorzki zapach, trzeba sycić się tym, że są takie kwiaty, które zakwitają tuż przed zimą.
Niczego nie żałuj.Jeśli wyciągnęłaś wnioski. A teraz napijmy się herbaty i pomyślmy o nowych wyzwaniach długich wieczorów i nocy. Do czego jestem światu potrzebna? Chryzantema, która nie boi się zimy, stała się pocieszycielem żałobników i ożywicielem cmentarzy, symbolem Wszystkich Świętych, straganów i listopadów corocznych.
Czyli wolno mi spać, nie wolno zamierać.

Dla mnie bowiem żyć to Chrystus - nawet między dwoma ziewnięciami usłyszałam to dziś o świcie lodowatym . A w razie problemów z ziemskością jest pro, są przyjaciele, w tym przyjaciółka gorzałka (czaruje) byle z bliskimi - ogrzewa się ziemskie ciało i ziemskie serce,a i ducha w gorzałce niemało. Spryt!...et Spiritus Sancti.
Są też dynie. Ciotka Medżika (byłaby perfekcyjną zawodową panią domu, luksusową i niepodważalną) podarowała nam drożdżowe z dynią. Dyniowo-cebulowo-antonówkowa zupa z kolendrą, kukurydzą i parmezanem była płynnym słońcem w żyłach, co huczy. Są różne hobby - ciocia Medżika jesienią ugania się za dyniami i potem zmienia je w cuda i pakuje w słoiki, placuszki i na koniec w piwnicę lub żołądki. Zabawne jednak, ze wspominam o kukurydzy (ciocia Medżik lubi żeby wszystko zgrywało się ze wszystkim - kolory też).
Przeżyłyśmy bowiem z Gzubem znów historię paralelną. Do Gzuba mama rzekła - Boszszsz, będziesz bezpłodna! I Gzub myślał, że mama ma dla niej jakąś wiadomość o genetycznej chorobie, klątwie czy ewentualnie wirusie. Ale..
Ciocia Medżika obejrzała ten sam program - nakładając na dno miseczek kukurydzy z puszki, powiedziała - ty chcesz więcej? bo ja to malutko - podobno od tych modyfikacji genami szczurów będziemy w trzecim pokoleniu bezpłodni. Powiedziałam, że mimo wszystko zjem, ciocia powiedziała, że sobie wkłada odrobinkę. Po kilku godzinach dotarło do mnie, że programy typu Uwaga niszczą ludzkość bardziej niż geny szczurów w kolbach kukurydzy - ciocia Medżik jest oczywiście młoda, ale już nie tak, aby martwić się o swoją płodność. Obejrzała Uwagę w TVN i odmawia sobie złotego nieba w gębie w imię zupełnie niepotrzebnej płodności.

A więc jesień, panie dziejku. Taktoto taktoto, tak.

środa, 20 października 2010

światłoseszyn



a czy wiesz Mała, że karmel może być zupełnie jasny. r o z-ś w i e t-l o n y.












fot. Anna Maria Sobocińska
Atelier - checzAzja.
na zdjęciach Carmen.
styczeń 2010r.

światłoseszyn


piękna. piękna i olśnienia.















fot. Anna Maria Sobocińska
Atelier - checzAzja.
na zdjęciach Joanna Grrr.
styczeń 2010r.

wtorek, 19 października 2010

Kazanie.

Ewangelia wg św. Łukasza 18,1-8.
Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać:
«W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi.
W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!"
Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: "Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę,
to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie"».
I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi.
A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?
Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»


Nie, żebym nie chodziła do kościoła w każdą niedzielę, ale jednak czasem jestem tam bardziej, a czasem mniej. Jest fajnym kościołem, kościół Pallottynów na Skaryszewskiej i znów go doceniłam siedząc na schodach, obok ślicznego chłopca w sportowym obuwiu, który trzymał twarz pochyloną i wydawał mi się jednocześnie znudzony i natchniony w swej sportowności i przyjazności przystojnego chrześcijanina. 

No bo czemu chrześcijanin nie może być  przystojny?

Ja tam nie wiem, jestem prostą konstrukcją, to był miły znak pokoju, choć przecież nie o tym chciałam mówić.
Powiem o kazaniu. Kazanie wygłosił ksiądz Przemek i wygłoszenie to nie było - to po prostu zostało powiedziane. I Kościół stanął po mojej stronie i powiedział: dziś jest słowo dla mężczyzn i wszyscy jakby stężeli - być może zazwyczaj zwalają słuchanie na żony, matki i kochanki? Dziś nikt jakoś nie mógł zasnąć. Kościół stanął po mojej, checzfeministycznej stronie.

Zaczęło się od tego: Panowie, trwa wojna. Po której stronie jesteście, skoro nie walczycie..? I potem  wreszcie padły słowa, na które tyle czekałam. Bo nagle komuś się w tym moim Kościele przypomniało, że z nimi to trzeba krótko i wyraźnie. Że nie rozumieją metafor-pół-słów-ogólnych wskazówek. Że jak słyszą "bracia i siostry" to to już nie do nich. Ks. Przemek powiedział wyraźnie. 
(bo nie będę powtarzać)
Było o tym, że nie walczą ze złem, że stoją z boku, albo sami unieszczęśliwiają. Było o tym, że ktoś przez nich boi się żyć, boi się być sobą. Było o tym, że kłamią, było o tym, że mężczyzna ma być mężczyzną. A nie jest. 
Bez żadnych zbędnych słów - myślałam o wielu słabych, kochanych przez nas dupkach, o braku charakteru, o braku siły, o pozorowaniu męskości, ba, o zawężaniu męskości do seksualności (starałam się bez szczegółów, no bo miejsce święte, ale przecież Bóg wie o co chodzi..). Myślałam o tym, że znam wiele nieszczęśliwych i silnych kobiet, które trwają, walczą, pracują, podtrzymują związki, rodziny, świat. I o tym, że właściwie nie znam mężczyzn, którzy chcą im choćby pomóc. I że nie znam takiego, który by to poniósł za nie. 
Księga Wyjścia 17,8-13. 
Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim.
Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: «Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku».
Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry.
Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita.
Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko.
I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.

Trwa wojna ze złem, wciąż - powiedział ksiądz - a czy Ty jesteś dla swojej kobiety tym, który trzyma ręce w górze, ratując świat? Bo księdzu Przemkowi, i mi osobiście też, wydaje się niezmiennie, że to nie mężczyzna podnosi ręce, że mężczyźni, z zaskoczenia, jakby się nie spodziewali, jak gdyby nigdy nic, oddają ten obowiązek kobietom. Cholera! (tego ksiądz nie powiedział, ale uważam, że mógłby), podnieś chłopie te ręce i poczuj jak drętwieją i mrowią i bolą. Zsiniej raz, zatrzęś się z wyczerpania. To ty jesteś silniejszy - masz gospodarkę hormonalną gotową na wysiłek, masz większą masę mięśniową, nie tracisz krwi, nie kurczysz się w bólu,  nie bywasz w ciąży, więc rusz dupę i zajmij swoje miejsce. Bo ksiądz Przemek to widzi, i ja to potwierdzam, zwalasz to, co najcięższe na kobietę, bo wiesz, że ona dużo zniesie. Bo się boisz, 
Wszędzie, tu i teraz, tam wszędzie wkoło stali besztani mężczyźni i pomyślałam - Boże dzięki, że ktoś tu zwrócił uwagę na odkozaczenie. Na tę plagę codzienności naszej. Od-padek. 
Mama uśmiechnęła się do mnie szeroko. 
Uderzyło mnie, uderzyło, że wyczuwałam skupienie. I że płacz dziecka zabrzmiał jakoś inaczej - może nie poznało własnego taty - może właśnie zrozumiał, co chrzanił.
To się chyba musiało jakoś odbić na jego twarzy.. Mimo wszystko.

A potem powiedział - bierzcie przykład z Maryi - i tym mnie rozwalił - tak faceci - bierzcie przykład z kobiet, do cholery. 

A wracając do domu widziałam przystojnego chrześcijanina w sportowych butach i zastanawiałam się nad tym, jak opowiedzieć wszystkim zainteresowanym kobietom, że ktoś dziś wystąpił w ich sprawie. I tamtego wieczoru obraz Myszki, jak jeszcze nigdy wydawał mi się profilem kobiety. Jeśli ten kapelusz, jest faktycznie kapeluszem Cohena, to wiem, że patrzę na twarz prawdopodobnie najsilniejszej z bab. Bo usta, rysy i wzrok mówią, że zniosą wszystko, a na policzku jest światło, a na głowie jest noc. 

sobota, 16 października 2010

błogosławione pożogi


Obędzie się dziś bez Przybyszewskiego, bo Przybyszewski się nie zna na obrazach nasyconych kolorem.


A ona się nasycała lekkim swądem przefiltrowanego oknami powietrza.





Bądź mi czerwienią i ścianą i resztką zachowaną po pożarze.


Acz w dzisiejszych czasach te fortepiany norwidowe, nie są już tak bardzo - Jak... Bardziej są jak nieprzemyślane słowa wykrzykiwane na koniec. - końców.


Z nią to się kozaczy jak z kozackim kozakiem. I to jest tak, że średnia arytmetyczna naszych wzrostów daje perfekcyjny wzrost średni. Pod ścianą, na ścianie, na odludziu, na szczycie, na motorze, na każdym kroku. 










wejście - wyjście - perspektywy






okna-ściany





jeszcze raz - okna - ściany


Śpiąca Królewna też nazywa się Aurora i jak każda Śpiąca Królewna, czasem jest zupełnie zniszczona. W y p a l e n i e..





postmodernizm i estetyka burżuja.


Bądź mi więc duchem zdekoncentrowanym i rozdrobnionym. Znamy się nie tylko na ośmiu kawałeczkach. Nie tylko, lecz także.


KONIEC części 2. OSTATNIEJ.

fot. Anna Maria Sobocińska, ul. Dobra 33, Warszawa.
14.10.2010 r.

piątek, 15 października 2010

Warszawa płonie. Warszawa płonie.



  Raz na chwilę spadnie w te ciemności przez jednę tysiączną sekundy krwawa błyskawica, a wtedy z grozą i przerażeniem zamykamy oczy, bo świadomość tych rzeczy mózg rozsadza.




Otrzeźwiałem, myśli się skupiać poczęły.




STARZEC I. Jak to się wszystko zmienia na świecie. Pamiętam ten pałac, kiedy jeszcze żył stary hrabia. Panie, jakie tu serdeczne, a wesołe były bale... Ale odkąd go ci nowi przybysze kupili — wszystko się zmieniło. Mnie tu coś ciągnie, taki jakiś stary nałóg, ale mi tu już nie miło.




I W OGNIU tych płomiennych wizji staje nam przed oczyma nasza ziemia, ona „co we dnie stroi się w pychę, ona, co w nocy broczy się krwią”, z oparów jesiennych wyłaniają się wierzby przydrożne, na pustym ugorze srebrzy się światłem miesiąca upiorny krzyż, w bezustannej słocie przewłóczy się leniwo dym z nędznych chałup nadwiślańskich, na polach gnije szczecina zżętego żyta, szron zwarzył drzewa i łąki, a w duszy... 




Tańcz, moja duszo, tańcz!



Tańcz, moja duszo, tańcz!











Śpiewano nam msze żałobne od samego początku









Przed Twe nogi rzucam gwiazdy moje, stopy Twe oplatam snów mych czarnym kirem, a w ręce Twoje kładę me serce - me serce.



Zanadto był mi wstrętny widok tylu pożądliwych rąk, które i po nią się wyciągnęły.










ZDŻARSKI (śmieje się). Masz dobrą pamięć! Tylko wtedy — ot, niewinne głupstwo.

MLICKI. No opowiedzże!
ZDŻARSKI. A, drobnostka! Siedzieliśmy w zamkniętym pokoiku jakiejś winiarni i piliśmy szampana. Olga namiętnie lubi szampana. Wprawdzie trochęśmy dużo wypili...
MLICKI. No i...?























"Fortepjan jego jest sam w sobie orkiestrą: skrzypcami, basem, organami, fujarką i kobzą i rogiem myśliwskim i trąbką powstańczą."










 gdy wyszedł o zmroku, to skradał się po cichu wzdłuż domów, wzdłuż drzew ciemnych alei. Bał się każdego szelestu; każdy odgłos kroków go przerażał, bo wszystko co go otaczało, cały świat wspomnień i myśli, cały świat po za nim stał się nią.




 Byłem królem!

Bezkresne było państwo moje, a bez granic potęga moja.
Dziś siedzę na złomach skał, patrzę na morze i myślę o Tobie.
Morze się pieni, u nóg mych łamią się z głuchym łoskotem olbrzymie fale, a noc tak ciemna i dżdżysta.
Zamykam oczy i słucham.



Z duszy wykwitł mu daleki obszar ugorów, pusty, szeroki jak jęki rozkołysanych dzwonów w pomrokach Wielkiego Czwartku; gdzieś w dali szklił się biały pasek jeziora, spowitego w senną ciszę upieką południa; tylko tu i owdzie wystrzelała smukła łodyga dziewanny, jakby nagle rozerwała upalną ziemię i zwycięską pięścią kwiecia wytrysnęła w niebo — tylko tu i owdzie parę skarłowaciałych jałowców, pokurczonych w dziwaczne kształty, jakby je struł jad pogniłych trupów, co tu kiedyś krwawym pokosem legły — tylko tu i owdzie po piaszczystych rowach promieniste, błękitne koszyczki cykoryi, czekające z utęsknieniem chwili zachodu, kiedy kwiatki stulić mogą i śnić tajemne czary cmentarnie pustych ugorów...


I w obrębie tej prostaczej nuty, na tle pierwotnego, współuświadomionego, ciężkim jeszcze snem spętanego uczucia-tonu, powołał jasnowidzący wieszcz poprzez ubożuchne nucenie chłopskiej nuty do samego dna, od samych źródeł duszę Narodu do wielkiego, przebolesnego życia.


MLICKI. Ty byłeś tu wczoraj?
ZDŻARSKI. Tak; nie zastałem cię w domu!...
MLICKI. Ale z Heleną rozmawiałeś?
ZDŻARSKI. Niestety, nie wiedziałem, że ona o niczem nie wie. Przypadkowo zgadało się o Oldze, ja w tej myśli, że ona o wszystkiem wie...
MLICKI (uśmiecha się).Przypuszczałeś to rzeczywiście?




fot. Anna Maria Sobocińska, ul.Dobra 33, Warszawa. 
14.10.2010 r.

Literaturę, ze względów nam znanych prezentuje Stanisław Przybyszewski: Nad morzem, Confiteor, Dla szczęścia, Szopen a Naród, Andrygone, Z cyklu Wigilii, Aforyzmy i preludya.