niedziela, 30 stycznia 2011

ja i dres. noł stres.

Trwa sesja. Ostatnia. Nie dociera do mnie, ani pierwsze, ani drugie zdanie. Kiedy coś nie dociera - trzeba o tym napisać, żeby dotarło. Jednak jest tak bardzo absurdalnie. 

Pani Profesor Kochana spojrzała na mnie i Bogdana, a było to po ostatnim seminarium w semestrze zimowym.
- Czy panie na mnie czekają?
- Tak - odpowiedział Bodzio - ja, ale to poczekam w kolejce.
- No tak, dużo ludzi, to potrwa..
- yhm.
- Może chcą panie wpis? 
- NIEE! Nie, nie. Dziękujemy - odpowiedziałyśmy zgodnym chórem z niespodziewanym zdecydowaniem w głosie.
Pani Profesor Kochana uśmiechnęła się łagodnie i ze zrozumieniem, natomiast rządek drugorocznych polonistek czekających na zerówkę z Romantyzmu był wyraźnie zszokowany.. Czy na prawdę, nie można nie chcieć wpisu? 

W pracy poproszono mnie o coś tam i coś tam - odpowiedziałam matce studentki pierwszego roku: jasne! nie ma sprawy - w przyszłym tygodniu mam już sesję, będę miała dużo czasu..! 
Nawet się nie zorientowałam, że rzekłam coś bardzo dziwnego. I to w miejscu publicznym.

Pracę na komparatystykę napisałam w formie pamiętnika i recenzji filmowej, z zaliczeniem konwersatorium poczekam do momentu, w którym wybiorę temat magisterki. Jeśli chodzi o zdobywanie tytułu na razie osiągam dużo - chodzi mi o zakupy książkowe na allegro, a także smaczny, zdrowy sen po przeczytaniu strony lub dwóch. Najszybciej idzie mi w metrze, chyba że na obiad mają być krewetki, albo sos z orzechami nerkowca. Wtedy raczej kobieta taka jak ja myśli o seksie. Czyli o Towarzyszu w kuchni.

W ramach poprawy i odpowiedzialności zaprosiłam się na naukę komparatystyki do pisiowego Holiłódu. Karm ma przybyć, jako specjalista, czipsy mają przybyć, jako skupiacze uwagi, mają przybyć i dresy - jako mobilizatory. O tym będzie za chwilę, ponieważ zanim wyjaśnię znaczenie dresów dla mobilizacji naukowej magistrantek Wydziału Polonistyki, pragnę opowiedzieć o imieniu Pisia. Pragnienie to poparte jest niepokojącą dla mnie informacją, że część osób zaglądających na pROteczki trafia tu wpisując w google słowo pisia. 
Drogi Panie Google! Pragnę pana poinformować, że imię Pisia pochodzi od zdrobnienia ksywki Pisar i pisane jest z dużej litery. Pisar jest dość twardym i oschłym określeniem naszej słodkiej gwiazdeczki, dlatego jadąc kiedyś na twardą imprę (grubą bibę?) do Karm złagodziłam Pisara do Pisi. Było to w autobusie i można powołać każdego z pasażerów na świadka (jeśli tylko ustalimy datę, godzinę i linię). Pisia nie ma nic wspólnego ze słodkim skądinąd i przydatnym narządem o jaki chodzi niektórym internautom, oprócz oczywistego faktu, że posiada owe cudo, jak każda z nas. Ma również rękę i nogę, a także wątrobę. Z poważaniem, checz, czyli ja.

A teraz będzie o dresie. Bo warunkiem uczestniczenia w jutrzejszej nauce, jest nałożenie na siebie dresu. Ja dodatkowo zobowiązałam się do grubych skarpet, gdyż jak wiadomo w Holiłódzie nie jest tak gorąco jak w moim azjatyckim kącie. Do dresów Pisar ma teorię - jeśli będziemy ubrane domowo, będziemy czuły się brzydkie. I co nam to da? Otóż: wiedzą trzeba będzie nadrabiać
Więc na znak, ze sprawa jest poważna - ja rzęs nie pomaluję jutro też. A co! Ostatnia sesja wymaga wyrzeczeń. 

To wszystko przypomina mi, (chcąc nie chcąc) to, co  kiedyś powiedziała nasza koleżanka - lepiej jest być ładnym, niż mądrym, bo jak się kogoś poznaje, to najpierw widać jak się wygląda. 
(w gruncie rzeczy to przerażająca historia na koniec, więc może jest wreszcie w tekście o sesji jakaś tragedia! Na Heraklesa, jam uratowana!)