niedziela, 12 grudnia 2010

spotkamy się na Kerfurze?

Zimowa aura zmusza mnie do uznania, że Centrum Handlowe Warszawa Wileńska (wszystko wieelkiiimiii liiteeeraaamiii), które wszak w roku 2002 stało się moim drugim domem, jest właściwie instytucją charytatywną. Sama nie wiem, ile w tym ironii i wyższości, a ile cichego poczucia, że kapitalizm nie jest taki zły, a Francuzi, Żydzi i Muzułmanie, a także warszawska, garniturkowa społeczność finansowa są w sumie ludzcy i dostosowują się do terenu, na którym inwestują. (czyżbym ironizowała dalej?)


Tak bowiem się składa, że jestem anonimowym specjalistą od tego centrum Azji.
Przewaga tras "moja brama - Kerf - przystanki tramwajowe (2)" czy też "moja brama - Kerf - przystanki  autobusowe (3)" nad trasami chodnikowymi wynosi od 30 sekund do minuty w zależności od pogody. Jednocześnie, przechodząc pod dachem tym powszednim, można wbić się, czy też wlać, w potok postaci wysiadających z pociągu  i zalewających poziom 0, tudzież skrzyżowanie, przystanki, przejście pod zegarem, podziemne przejście i naziemne przestrzenie wszelkie.
Kiedyś usłyszałam niepolityczne jakże bardzo "tłuszcza z Tłuszcza", ale się nie podpiszę pod tym, bo nie o hierarchizowanie użytkowników Wileniaka chodzi w tym wywodzie.

Używam więc Kerfa na co dzień, co najmniej dwa razy dziennie, zazwyczaj częściej.
Kiedyś trzeba było iść tam po każdy głupi, brakujący produkt (chyba, że sąsiedzi spod sześćdziesiątki mieli pożyczyć..), bo ten cud nowoczesności zamordował wszystkie biznesy lokalne na kilka dobrych lat. Pani Marta z Panią Lidką zamknęły sklep naprzeciwko, Pan Sławek otworzył zakład pogrzebowy na miejsce spożywczaka blokowego, z Ząbkowskiej znikały po kolei ogólnospożywcze, małe sklepiki. Zostały dwa mięsne, budka na Brzeskiej, i buda zielona przy skrzyżowaniu Ząbkowskiej i Markowskiej. Zastanawiam się, czy wciąż jeszcze jest zielona, choć mijam ją na tyle często, że powinnam uaktualnić ten obraz. (ale teraz przecież i tak znika przy Grach i Automatach, powstałych na miejscu Totolotka, tuż obok Chińczyka, w którym od kilku lat serwują także kebaby..) Był to też czas obumierania Bazaru Różyckiego, początku mody na Pragę i wielkich porządków praskich (renowacje elewacji i takie tam polerowanie).
Tak więc Kerf powstał, przybliżył codzienność praską do półluksusów i półproduktów firmowych, ale made in china. Powoli wsiąkł w Pragę, Pragą nasiąkł.  Między krawężnikami, cegłami i nowym betonem zaczęły powracać do żywych fragmenty handlu i usług, choć przecież szewc jak był, tak był i nigdzie się nie ruszał.
W moim pokoiku produkcja kurzu wzrosła dwukrotnie, a hałas z ulicy zaczął przeszkadzać w wysypianiu się porannym. Potem nadeszło przyzwyczajenie, chyba że ciężarówki dostawcze rano porozumiewają się z ochroną za pomocą klaksonów.
Tak więc po latach już kilku, mimowolnego, acz regularnego obserwowania licznych procesów w kerfuroistnieniu, tej właśnie zimy stwierdziłam, że jest on jednak przede wszystkim instytucją pożytku publicznego.

Kiedy zimno i piątkowy, czy sobotni wieczór inne warszawskie centra handlowe tętnią życiem wielkomiejskim, cosmo i lansiarskim. Carrefour Wileńska wycisza się i uspokaja - kończą się powroty z pracy, pociągi odjeżdżają coraz rzadziej. Jednak hala żyje i czuwa, żyją, czują, przepijają też przedsionki. Wiadomo nie od dzisiaj, że przed imprezą trzeba się zaprawić. Alkohol w klubach drogi, na domówkach trzeba częstować, a na trzeźwo tej zabawy nawet my nie zniesiemy. Prażanie kupują w Kerfie, na hali najtaniej, potem stają w kółeczku (cisno ciasno, baloniku mój malutki, rośnij duży, okrąglutki...) i wychylają co trzeba z gwintu i raczej bez zagrychy (acz często zdarzają się luksusy - nektar pomarańczowy, bułka, ogórek). Praktykują to właściwie wszyscy, od dzieciaków w wieku gimnazjalnym, po tych starutkich, z marginesu, co raz kupują w dziale z napojami, a raz w samochodowym. (Panie Boże chroń mnie przed horrorami mojej wyobraźni..). W każdym razie przedsionki przyjmują chętnie kolejne grupki imprezowiczów, tudzież tych, którzy na co dzień piją w plenerze, ale nie w zimowym codzień-dniu.
Nie tylko piciu sprzyja ciepło. Ciepło sprzyja też jedzeniu. Pierwszy zaśnieżony poranek praski, a przy wejściu na perony, przy Rossmanie i przy oknie Pizzy Hut zobaczyłam pierwszych ludzi żujących swoje suche bułki, banany i trzymających w kieszeniach cenną puszkę mielonki. Mają w twarzach hektolitry alkoholu, w oczach zmęczenie i całą postacią wyrażają to, że tu nie pasują i to, że nie dadzą się stąd wyrwać. I się skulą, niech ochrona się nie czepia, ale potem potrącą cię łokciem w drzwiach. I udają, że nie widzą wszystkich spojrzeń czy to pogardliwych, czy to współczujących. No bo gdzie mają siedzieć, na krawężnikach zamarzać powoli? (w upojeniu...)
W kerfowej łazience można nawet czasem ogrzać ręce i napić się ciepłej wody. Tylko trzeba uważać, pilnują.

Na Pradze ekspedientki nie chcę mieć prowizji od sprzedaży. Kasia B., która kiedyś tam, kiedyś pracowała w  Bijou Brigitte powiedziała, że to by jej się nie opłaciło. Za dużo bowiem kradną, a jak ja mam upilnować - nie da się. N a h a l i wciąż słychać dzwonki bramek i nie raz już widziałam w Szampon Rzepakowy przelany L'oreal i parę razy stałam się świadkiem akcji "płacisz, czy wzywamy policję" (i cholera jasna wtedy kolejka się blokuje, bo to zawsze tak jest, jak ja wybieram kasę..).
Ochroniarze są stąd, ewentualnie z jakiegoś bardziej demonicznego blokowiska bródnowskiego i w zasadzie nie wiadomo, czy wiedzą oni coś o dawaniu komuś poczucia bezpieczeństwa. Choć ci, których człowiek już pozna stają się oswojonymi elementami krajobrazu i mam ochotę mówić im dzień dobry, gdy tak przechodzę mimo - to w tę, to w tamtą stronę.

(Kiedyś w koszu leżała masa wspaniałych, tandetnych i niepowtarzalnych okularów przeciwsłonecznych za 9,99. Wybrałam trzy pary i poszłam z nimi do lustra - przymierzyłam różowo-złote i uznałam, że to jednak przesada, drugie nie trzymały się na czole, trzecie były nawet mało obciachowe i delikatne w formie, przymierzyłam, nic takiego, i wtedy usłyszałam "o nie, nie, tych niech Pani nie bierze". Obok mnie stał Pan Ochroniarz bez zęba na przedzie, w wieku mniej więcej moim i z wyciągniętą z boku koszulą. Uśmiechał się przyjaźnie i naprawdę wiem, że dobrze mi życzył. Ale okulary kupić musiałam, no bo kto to by pomyślał, że mnie stylu uczyć będą pod przymierzalnią w Kerfie.)

Ale, ale, ad rem, ad rem, bo wyrywam się ku grząskim gruntom anegdot, a to nigdy nie służy przekazaniu myśli w sposób jasny.
A wbrew pozorom (choć kocham się teraz w błyszczyku Yves Rocher powiększającym usta i idealnie zabezpieczającym usta przed mrozem, a także w moim tuszu od św. Mikołaja, którego żadna siła nie rozmaże) to myśl mam.

Albowiem Carrefour Wileńska jest praskim centrum charytatywnym. Oprócz tak cennego zimą ciepła, przestrzeni ocieplonego blokowiska dla młodzieży i poczekalni dla podróżnych, jest też Kerf wielkim centrum zaopatrywania żołądka. Istnieje na Pradze od kilku do kilkunastu punktów karmiących głodnych. Karmią księża, siostry zakonne, stołówki szkolne, świetlice, pck karmi, ale głód w narodzie nie jest do zaspokojenia. Dookoła cukierków na wagę i koszy z bakaliami tłumy. Przypuszczać by można, że to promocja, ale nie - tu podano do stołu, żeby nie rzec do koryta. Ponoć wynieść parę skarpet to kradzież, ale brać do buzi cukierka za cukierkiem 27,99 za kilogram, to już nie. Stoją tak sobie ludzie, klasa zwykła, szara, szarsza, ale i średnia i sobie jedzą. I kiedyś nawet Tater powiedział jednej starszej pani "smacznego" i ona bardzo grzecznie odpowiedziała "dziękuję". Bo jest grzeczność w narodzie. Potem stoisko z bakaliami, orzeszek do buzi, oblizać paluszki, orzeszek, rodzyneczka, suszony banan i już jest zdrowe śniadanie.
(pamiętaj czytelniku, że ludzie rzadko myją ręce, a jeszcze rzadziej zęby - nie kupuj w supermarketach bakalii na wagę, jeśli cenisz sobie higienę i zdrowie)
(pamiętaj czytelniku, że kupując to, co hipermarket oferuje Ci na wagę, odbierasz jakimś bliźnim miejsce przy stole)

I przed świętami i zawsze, Kerf nasz chleba naszego powszedniego da nam i winne grona też, jeśli zechcemy, bo jak coś luzem tak, to prawie jakby częstowali. Słusznie traci swoje, kto sięga po cudze. Z tym, że Robin Hood był wielce przystojnym mężczyzną, a przeta prażanie tacy ubodzy, a Kerf to ani wiadomo czyj on, ani nic, tylko widać, że miliardy milionów. Co robić?
Tak więc Praga żywi się Kerfem, Kerf na Pradze ma się dobrze. I nie jest zwykłym, centrum próżności i zbytku. Kerf nasz z nami. Amor patriae nostra lex i vice versa, że tak powiem.